10.05 — 10.06.2018

W tym roku upływa 50 lat od wielkiego rewolucyjnego buntu młodzieży studenckiej – który przeszedł przez wielkie uniwersytety Europy Zachodniej, Meksyku, Jamajki i Ameryki. To także 50 lat od  „wydarzeń marcowych” na polskich uniwersytetach, od wielkiej emigracji  polskiej  inteligencji żydowskiego pochodzenia na skutek wielkiego wybuchu antysemityzmu w Polsce. Nie możemy też zapomnieć o 50-leciu krwawego najazdu na Czechosłowację  przez wojska Układu Warszawskiego, w tym również przez Polskę.

Co łączy wielką rewolucję obyczajową, filozoficzną i duchową, która przeszła wtedy przez świat zachodni z  tzw. marcowymi wypadkami w Polsce? Co łączy zryw antykonsumpcyjny, protesty przeciw wojnie w Wietnamie z paleniem gazet i walką o wolność słowa w Polsce?

Jaki wpływ owe wydarzenia miały na zmianę świadomości społecznej? Jak rodził się terroryzm i jak współistniał z pacyfizmem i ideami miłości głoszonymi przez niektóre ruchy młodzieżowe?

Jak rewolucja wkroczyła do sztuki i burzyła jej skostniałe formy? Dlaczego Richard Nixon  bał się odwiedzić Holandię w swej podróży przez Europę i jak w Holandii pokojowo dokonała się pokoleniowa zmiany władzy…

Trudno wymienić wszystkie zasługi i błędy tamtej rewolucji . We wspólnym projekcie Teatru Ósmego Dnia, Galerii Miejskiej oraz Estrady Poznańskiej będziemy się starali  przywołać  ducha tamtych lat poprzez zorganizowanie debat z udziałem  świadków, uczestników a także młodych interpretatorów ( będą to m.in. Jerzy Illg, prof. Jerzy Jarniewicz. Agnieszka Holland , Adam Michnik , Joanna Helander i Olga Drenda), prezentację najlepszego kina lat 70., wystawę w Teatrze Ósmego Dnia, serię warsztatów w Galerii Miejskiej Arsenał (prowadzone m.in. przez „Czas Kultury”, Ultra-red, The Army of Love, Gyne Punk…) oraz koncerty przygotowane przez Estradę Poznańską.

 

Ewa Wójciak

 

Rewolucje w syropie

Śnić o Kalifornii w zimowy dzień można było w latach 60., kiedy rewolucja była jeszcze seksi. To, co po niej zostało, ma słodkawy posmak szczęścia, który w najlepszy sposób oddaje California Dreamin’ Mamas and Papas słuchane gdzieś pomiędzy Poznaniem a Berlinem. Dziś hipisowska beztroska wydaje się być odległa, choć zarazem łatwo dostępna, jak brzoskwinie w syropie — szczelnie zamarynowana egzotyka. Piszę to z perspektywy pokolenia, które wyrosło na potransformacyjnym micie przedsiębiorczości i indywidualizmu, w którym troskę zagryzła ambicja, dorośli za banany sprzedali stary świat, a nowe pokolenie napędzane gumą turbo gnało ku nieznanej przyszłości.

Dziś, po wylądowaniu na neoliberalnej ziemi, dojrzałe depresje leczone są tradycyjnymi nacjonalizmami. Szczęście wydaje się być uczuciem jeszcze trudniej dostępnym, być może nawet zagrożonym; zważając na niesprzyjający mu post-entuzjastyczny klimat. Reżim pozytywnego myślenia, który w moim pokoleniu zastąpił radość, chyba najlepiej uosabia zinternalizowana postać coacha tresującego melancholię start-upem, a na wątpliwości zalecającego prozak.

Pisząc na początku o szczęściu, nie miałam jednak na myśli jego skomercjalizowanego, farmaceutycznego ersatzu, ale publicznie doświadczaną przyjemność w znaczeniu, jakie nadaje jej Hannah Arendt, czyli radości z partycypacji w wydarzeniach świata przekraczających jednostkowy partykularyzm, tak jak to miało miejsce podczas rewolucji Maja ’68, która w Polsce zaczęła się niechlubnie w marcu… Publiczne szczęście, wbrew temu co mówi nam na ten temat świat reklamy, to wspólne przeżywanie utopijnych momentów, w których wydaje się, że rzeczywistość można jeszcze zmienić, jak podczas Czarnego Protestu czy corocznych MANIF. Na przekór postentuzjastycznym trendom współczesności twierdzę, że w rewolucji chodzi właśnie o tę radość czerpaną ze wspólnego działania bez względu na efekty, jakie przynosi; rewolucja to równy dostęp do satysfakcji, tej mentalnej i tej jak najbardziej cielesnej, to egalitarna troska o siebie nawzajem i bliskość, która pozwala przekroczyć poczucie wyobcowania.  Rewolucyjna moc szczęścia leży właśnie w tych przekroczeniach pokonujących bariery strachu wywołane systemową niesprawiedliwością, dlatego stanowi realną alternatywę dla nacjonalistycznego autyzmu i neoliberalnej depresji.

Rewolucja będzie afektywna albo nie będzie jej wcale.

Kolektywy zaproszone do współtworzenia Warsztatów z rewolucji – jak The Army of Love, Feminist Health Care Research Group czy Gyne Punk – postulują, aby przyjąć perspektywę osoby chorej, starszej, wykluczonej, zrezygnować z przywilejów w imię pożądania, szczególnie tych, do których w pierwszej chwili afektywnie się dystansujemy, w imię w pełni demokratycznego społeczeństwa. W przeciwnym razie, przestrzegają, pozostaniemy reżimem normatywnie pięknych i zdrowych ciał dominujących nad tymi słabszymi i estetycznie nieuprzywilejowanymi. W obecnej chwili tolerancja już nie wystarcza, gdyż za politycznie poprawnymi słowami skrywa się tak bardzo dobrze znany szowinizm, ageizm, ablaizm i rasizm. Aby rozwinąć w sobie gotowość do pożądania bliźniego bez względu na uwarunkowania fizyczne, Ingo Niermann z The Army of Love proponuje radykalne przewartościowanie tego, co do tej pory definiowało niezależny podmiot ludzki, czyli jego demaskulinizację, tak aby stał on się bardziej empatyczny. Zasada konkurencyjności zostaje tutaj zastąpiona troską, a chęć dominacji pożądaniem, które przekracza heteronormatywne schematy w kierunku kompletyzmu, czyli bezinteresownego zaopatrzania w miłość tych, którzy jej najbardziej potrzebują.

W 50. rocznicę Maja ’68 to właśnie bezwstydnie, publicznie przeżywane szczęście i miłość staną się motywami przewodnimi Warsztatów z rewolucji. Instytucje, jak szklarnie, stworzą dla nich optymalne warunki rozwoju, tak aby mogły swobodnie wzrastać, zanim rozleją się na ulice.

Zapraszamy do wspólnej celebracji!

Zapraszamy na warsztaty z rewolucji!

Zofia nierodzińska